Strona:PL Le Rouge - Więzień na Marsie.pdf/174

Ta strona została przepisana.

Wszędzie też, z jego rozkazu, budowano wieże, w których płonęły ognie. Spokój i bezpieczeństwo zapanowały w całej rozległej okolicy. Wampiry po doznanej klęsce nie napastowały nikogo, gdyż wyniosły się w głąb kraju, gdzie ich straszliwy urok nie był niczem naruszony.
Dwa jednak młode wampiry, które, oślepione blaskiem, wpadły w ognisko, z rozkazu Roberta złapano i uwięziono, w oczekiwaniu sprawy o zakłócenie spokoju publicznego, napad z włamaniem i usiłowanie morderstwa, których to zarzutów Marsjanie nie pojmowali, a tem samem nie umieli ocenić ich całej doniosłości.
Piątego dnia tego tryumfalnego pochodu, po nieskończenie długich wędrówkach przez czerwone lasy i kanały szerokie, jak morza, Robert doznał silnego wrażenia.
Znalazł się przed pałacem z różowych głazów, będącym już tylko ruiną bluszczem obrosłą, lecz która przypominała dokładnie, tak ogólnym kształtem, jak i szczegółami, ziemskie gmachy.
Był to prawdziwy labirynt bram, wieżyczek, balkonów i minaretów, który zdawał się być nie do rozwikłania. Były tam schody o paruset stopniach, kończące się w próżni, których kamienie obluźniły się i porozsuwały — sklepienia, trzymające się jakimś cudem w równowadze, niby arkady olbrzymich, zdumiewająco zuchwale rzuconych mostów.
Balkony były na połamanych kroksztynach o kształtach olbrzymich, zwierzęcych lub ludzkich, którym brakowało to głów, to ramion...