Strona:PL Le Rouge - Więzień na Marsie.pdf/193

Ta strona została przepisana.

— Wcale nie żarty — odparł więzień, z nieco drwiącym spokojem — tylko nie przypuszczałem, aby liberalna Anglja miała wydawać skazańców politycznych obcej narodowości, którzy na jej ziemi szukają schronienia...
— Jeśli jest tak, jak mówisz, możesz pan być spokojnym — mruknął kapitan, dotknięty w swej narodowej próżności — rozpatrzę wkrótce tę sprawę, ale muszę wiedzieć, kto pan jesteś, skąd pochodzisz, jak się nazywasz?
Więzień nie zdawał się zwracać najmniejszej uwagi na groźny głos, którym kapitan wypowiadał te słowa.
— Przybywam z Syberji — rzekł spokojnie. — Jestem uczonym, z pochodzenia Polakiem, nazywam się Boleński.
Fotel na biegunach, na którym siedział Ralf, zakołysał się gwałtownie. Przyrodnik zerwał się na równe nogi.
— Boleński! — zawołał: — Już wiem... wiem! Czy to nie pan pracowałeś z pewnym francuskim inżynierem, nazwiskiem Darvel, nad sygnałami świetlnemi, dla porozumiewania się z mieszkańcami Marsa?
Ta jedna chwila wystarczyła kapitanowi, aby odrzucić urzędową i sztywną minę, jak niepotrzebną maskę.
Słuchał teraz życzliwie i z najwyższem zajęciem.
— Tak jest! — zawołał podróżny. — Nareszcieśmy się porozumieli... Coprawda, z trudem to przyszło!
Kapitan spojrzał wymownie na stojących nieruchomo cipajów i zrobił nieznaczny ruch ręką. Ich bronzowe twarze, odbijające od białego ubrania, pozostały niewzruszone, lecz zbliżyli się do więźnia, którego kajdany natychmiast opadły, a kapitan podsunął mu własnoręcznie wygodny fotel.