Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/112

Ta strona została przepisana.

wania go! No, a teraz do widzenia, mój stary! Życzę ci powodzenia!
Wykręcił się zgrabnie na pięcie, podszedł do drzwi i zniknął za niemi, zanim jeszcze Ganimard zdążył powziąć jaką decyzję. Jednym susem dopadł Ganimard drzwi, chwycił za klamkę. Niestety — drzwi nie dały się otworzyć. Upłynęło jakie dziesiąt minut, zanim inspektorowi udało się wreszcie odkręcić zamek; drugie dziesięć minut stracił na otwarciu drzwi wiodących z przedpokoju na kurytarz, A kiedy w końcu znalazł się już na podwórzu, — nie łudził się zupełnie, by udało mu się odnaleść Lupina.
Zresztą nie myślał nawet o tem. Osoba Lupina napawała go dziwnem uczuciem, w którem złość i strach mieszały się z pewnego rodzaju mimowolną admiracją i świadomością, że mimo wszystko — inspektor Ganimard nie dorósł Lupinowi i nigdy sobie z nim nie da rady. Ścigał go i tropił, bo nakazywał mu to obowiązek i ambicja, — ale ustawicznie lękał się, by Lupin nie zadrwił sobie z niego i nie ośmieszył go w oczach publiczności.
Toteż i na opowiedzianą mu teraz przez Lupina historję o jedwabnej szarfie zapatrywał się Ganimard dość sceptycznie. Zapewne, — bistorja interesująca pod niejednym względem, — ale jakże nieprawdopodobna! A całe rozumowanie Lupina, na pozór tak logiczne, nie wytrzymywało surowszej nieco krytyki.
— Nie, nie, — mówił sobie, — to wszystko blaga, — fantazje i przypuszczenia, nie oparte na niczem konkretnem. Niema o czem myśleć.
Z tem mocnem postanowieniem przyszedł do biura Bezpieczeństwa Publicznego. Jeden z kolegów zaczepił go na powitanie:
— Mówiłeś już z szefem?
— Nie.
— Wzywał cię. Zgłoś się natychmiast do niego.
— A gdzie?
— Na ulicę Berneńską... jest świeży wypadek morderstwa, popełnionego dziś w nocy.