byś naprawdę miał taki zakuty Jeb i niczego nie rozumiał?... Czyż nie widzisz, że od czterech tygodni traktują cię, jak grzecznego, ślicznie wytresowanego pieska, który w końcu aportuje tu... do nogi swego pana!... Ślicznie piesku, dobrze, spisałeś mi się... naści kawałek cukru!...
Ganimard kipiał poprostu z oburzenia i złości. Myślał tylko o jednem w tej chwili, — sprowadzić tu natychmiast swoich ludzi. Że zaś okno tego pokoju, w którym rozmawiali, wychodziło na podwórze, starał się pomału, niepostrzeżenie dostać do drzwi, wiodących do frontowego pokoju. Tam skoczy do okna, rozbije szybą, — ludzie jego zjawią się bezwłocznie...
— Swoją drogą, — ciągnął nieubłaganie Lupin — wy wszyscy macie chyba bielmo na oczach. Tyle tygodni już mieliście ową szarfą w ręku, — nikomu z was nie przyszło do głowy chejrzeć, obmacać ją porządnie! Nikt nie zastanawiał się nad tem, dlaczego ta biedna dziewczyna nie rozstawała się ani na chwilę ze swoją czerwoną szarfą! Oh — nie umiecie poprostu myśleć, działacie na oślep, bez zastanowienia!
Inspektor był już pod drzwiami. Gwałtownym ruchem skoczył ku klamce, szarpnął ją. Ale klamica ani drgnęła, — drzwi nie ustąpiły.
Lupin zaśmiał się ironicznie:
— To i tego nawet nie przewidziałeś, biedaku! Nastawiasz na mnie pułapką i nie przychodzi ci nawet na myśl, że mogę ją zwęszyć?... Idziesz za mną bez wahania do tego pokoju, nie myśląc o tem, czy cią tu nie prowadzę rozmyślnie. Zapomniałeś już o tem, że te zamki zaopatrzone są w specjalny, sekretny mechanizm!... No, przyznaj się szczerze, stary, co ty na to?
— Co ja na to? — powtórzył Ganimard wściekły.
Wydobył gwałtownym ruchem rewolwer i skierował lufę prosto w twarz swego wroga.
— Ręce do góry! — krzyknął groźnie.
Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/126
Ta strona została przepisana.