Lupin stał spokojnie, wzruszając pogardliwie ramionami:
— Znowu się zblamowałeś, bratku!
— Ręce do góry, powtarzam!
— Zblamowałeś się. Twój instrument nie strzela.
— Cooo?
— Widzisz, twoja służąca, stara Katarzyna, jest na moim żołdzie. Kiedy dziś rano piłeś kawą, — ona zmoczyła wszystkie ładunki w rewolwerze.
Ganimard żachnął się, wetkał rewolwer do kieszeni i rzucił się na Lupina.
— I cóż dalej? — spytał Lupin z niezmąconym spokojem, zatrzymując w miejscu inspektora jednem energicznem kopnięciem w nogą.
Stali jeden na wprost drugiego, mierząc się nienawistnym wzrokiem, — gotowi do śmiertelnych zapasów.
Ale do walki nie doszło. Zbyt dobrze pamiętał Ganimard swe poprzednie spotkania z Lupinem, wszystkie swe sromotne kląski, wszystkie niewyczerpane podstępne chwyty i riposty przeciwnika. Nie da mu rady, wiedział to doskonale, — więc pocóż ryzykować niepotrzebnie?
— Nieprawdaż, kochasiu, — odezwał się Lupin uprzejmym tonem, — lepiej dać sobie spokój. Zresztą zastanów się tylko sam, jakie z całej tej historji odnosisz nieocenione korzyści: sławą, pewny awans — i dzięki temu spokojny, zapewniony byt na starość. Jeszcze ci za mało? Jeszcze chciałbyś do tego dodać szafir i mnie zgubić? Nie, to by było już niesprawiedliwie, — nie mówiąc o tem, że ów Lupin przecież ocalił ci życie!... Tak jest, kochanku! A któż to cią ostrzegł, tu, na tem samem miejscu, że Prevailles jest mańkutem?... A widzisz! I teraz chcesz mi się w ten sposób odwdzięczyć?... To nie ładnie, Ganimard... — Wstydź się!...
Mówiąc to, Lupin wykonywał nieznacznie ten sam manewr, co poprzednio Ganimard i pomału zbliżał się do drzwi.
Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/127
Ta strona została przepisana.