— Słuchaj, Lupin, co ty sądzisz właściwie o inspektorze Ganimard?
— To zupełnie porządny człowiek. Bardzo go cenię.
— Cenisz go bardzo? Czemuż w takim razie nie pomijasz żadnej sposobności, aby go ośmieszyć?
— Ot — mam już taką brzydką na wyczkę i sam się tego wstydzę. Ale to już trudno — tak to zawsze bywa. — Policja, to przecież zacni i dzielni ludzie, co pilnują porządku, co bronią nas przed apaszami, co giną nieraz dla spokoju i dobra nas wszystkich, porządnych ludzi... A w nagrodę za to wykpiwamy ich gdzie się da, — traktujemy ich pogardliwie. To głupie na prawdę!
— Ho, ho, Lupin, mówisz dziś jak najprawdziwszy burżuj!
— A czyż nim nie jestem? Prawda, co do cudzej własności mam może trochę za śmiałe i za oryginalne poglądy; — ale przysięgam ci, że poglądy te zmieniają się radykalnie z chwilą, gdy moja osobista własność wchodzi w grę. Co jest moje, — od tego wara wszystkim! Wtedy uznaję władzę, która powołaną jest do obrony własności indywidualnej spokojnego burżuja. I z tych względów inspektora Ganimarda cenię bardzo wysoko i czuję do niego sympatję.
— Ale nic zachwycasz się nim zbytnio?
— Owszem! Ganimard — jak i wszyscy jego koledzy, — odznacza się ogromną odwagą, — a pozatem ma bardzo cenne inne zalety: bystry sąd, zdol-
Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/129
Ta strona została przepisana.
VI.
EDYTA O ŁABĘDZIEJ SZYJI