Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/136

Ta strona została przepisana.

bladych, z pomiętemi krawatkami, wyglądali opłakanie. Pani Sparmiento osunęła się na kolana, blada jak trup...
— Dywany wiszą na swojem miejscu! — zauważył któryś z gości.
Wydawało się to wszystkim dziwnem, jak gdyby zniknięcie dywanów uważali za zupełnie naturalny rezultat i jedyne możliwe wytłómaczenie całej tej niepojętej historji.
Ale nic nie zginęło — wszystko stało na swem miejscu, cenne obrazy wisiały na ścianach dalej. — I choć w całym pałacu równocześnie światła pogasły i dzwonki zaczęły dzwonić, trzej inspektorowie stojący na straży nie widzieli absolutnie nikogo, kto by wszedł lub choć próbował dostać się do wnętrza pałacu...
— Zresztą, — objaśniał zebranych pułkownik — tylko te okna w galerji zaopatrzone są w aparaty alarmujące. A tych aparatów, których mechanizm mnie, tylko jest znany, — ja nie nakręcałem.
Śmieli się wszyscy głośno z tego fałszywego alarmu, — ale śmiano się nieszczerze, — z przymusem. I każdy starał się czemprędzej wynieść z tego domu, w którym mimo wszystko odczuwało się jakąś przytłaczającą atmosferę niepewności i lęku.
Pozostało tylko dwóch dziennikarzy, do których przyłączył się pułkownik, po odprowadzeniu swej żony i powierzeniu jej opiece pokojówki. We trzech, z pomocą detektywów, przeprowadzili skrupulatne śledztwo, — nie odkryli jednak absolutnie nic ciekawego. Potem pułkownik potraktował gości szampanem, tak że dopiero o późnej godzinie w nocy — o trzy kwadranse na trzecią, — dziennikarze odeszli, pułkownik poszedł spać, a trzej detektywi ulokowali się w zarezerwowanym dla nich pokoju na parterze.
Detektywi ci zmieniali się kolejno na służbie, — która polegała na obchodzeniu całego domu, ogrodu i galerji.
Dopiero nad ranem, koło piątej położyli się spać,