pomęczeni. Czuwanie było zbyteczne, bo przecież o tej porze było już zupełnie widno. Zresztą w razie czego dzwonki alarmujące natychmiast by ich obudziły!
A jednak, kiedy jeden z detektywów o godzinie 7:20 rano otworzył drzwi do galerji i odchylił okiennice, — stwierdził z przerażeniem, że wszystkie dwanaście dywanów zniknęło!
∗ ∗
∗ |
Zarzucano potem temu detektywowi i jego obu kolegom, że zamiast natychmiast zawiadomić o tem co zaszło pułkownika i zatelefonować po policję, — zaczęli na własną rękę śledztwo. Ale czyż to opóźnienie, zresztą łatwe do usprawiedliwienia, mogło w czemkolwiek utrudnić dalszą akcję policji?
Dość na tem, że dopiero o godzinie wpół do dziewiątej zawiadomiono o wypadku pułkownika. Pułkownik, kompletnie ubrany, zabierał się właśnie do wyjścia. Zawiadomienie o kradzieży nie zrobiło na nim zbyt silnego wrażenia; przynajmniej nie dał tego poznać po sobie. Ale ten wysiłek woli kosztował go widocznie zbyt dużo, gdyż nagle opadł ciężko na krzesło, ogarnięty prawdziwą rozpaczą. Aż przykro było patrzeć na tego energicznego, tęgiego mężczyznę, który złamał się nagle pod ciosem losu.
Ale opanował się wkrótce, — przeszedł do galerji, powiódł wzrokiem po ogołoconych ścianach, — potem usiadł i skreślił na prędce parę słów. Włożył list do koperty, zapieczętował ją i podał jednemu z detektywów, mówiąc:
— Weź pan ten list... zanieś do Komisarjatu policji... ja muszę wyjść... mam ważne terminowe spotkanie...
Widząc zaś, że detektyw przygląda mu się bacznie, dodał we formie objaśnienia:
— Komunikuję w tym liście komisarzowi moje uwagi... moje podejrzenia.. Trzeba, żeby to przeczytał... Ja ze swej strony zabieram się natychmiast do roboty...