Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/141

Ta strona została przepisana.

nie wyjaśniało sprawy... przeciwnie, raczej by ją jeszcze bardziej pogmatwało...
— Więc?...
— Więc, panie szefie, proszę jeszcze o cierpliwość, proszę mi zostawić swobodę działania... Ale, gdybym któregokolwiek dnia zatelefonował, — proszę skoczyć natychmiast do auta, nie tracąc ani jednej minuty... Bo będzie to znaczyć, że złapałem ptaszka...
Minęły dalsze dwa dni.
Pewnego poranka p. Dudouis dostał krótki telegram:
Jadę do Lille. — Ganimard“.
— Czego on, do licha, może szukać aż w Lille? — pytał się w duchu p. Dudouis.
I znowu minęły dwa dni, bez żadnych wiadomości.
Ale p. Dudouis nie tracił nadziei. Znał zbyt dobrze Ganimarda, by przypuszczać, że stary inspektor zapalał się do czego bez ważnych powodów.
I rzeczywiście, drugiego dnia, wieczorem, wezwano go do telefonu.
— Czy to pan, panie szefie?
— Czy to pan, Ganimard?
Chcieli się obydwaj, z ostrożności, upewnić, kto jest przy telefonie. Ganimard mówił szybko:
— Panie szefie, proszę o dziesięciu ludzi natychmiast. I jeśli pan może, proszę i samemu przybyć, koniecznie!
— Gdzie pan jesteś?
— W pałacyku, na parterze. Ale czekać będę za bramą wjazdową.
— Już jadę. Naturalnie autem.
— Dobrze panie szefie. Proszę zatrzymać auto w odległości stu kroków. Na znak, dany gwizdkiem otworzę bramę.
Wszystko odbyło się ściśle wedle wskazówek Ganimarda. Koło północy, gdy w całym pałacyku światła pogasły, wymknął się na ulicę i tam czekał na przy-