— No, cóż takiego?
— Starą piastunkę Lupina.
— Wiktorję?
— Właśnie. Jest tutaj od czasu, gdy pani Sparmiento gra rolą wdowy: to owa stara kucharka.
— Ho, ho, — gratuluję ci, Ganimard!
— Mam jeszcze coś lepszego, panie szefie!
P. Dudouis drgnął niespokojnie; uchwycił inspektora za ramią:
— Co chcesz przez to powiedzieć?
— Panie szefie, czyżbym ośmielił się trudzić pana o tak późnej godzinie, gdyby tylko o tych dwoje szło? Sonia i wiktorja? Mogtyby jeszcze poczekać trochę!
— Zatem? — spytał p. Dudouis norwowo.
— Zatem — odgadłeś pan. I on tu jest!
— Ukryty?
— Nie, poprostu przebrany — za służącego.
P. Dudouis milczał — zdumiony bezczelną odwagą Lupina.
A Ganimard mówił ze śmiechem tryumfu:
— W ten sposób Święta Trójca powiększyła się o jedną jeszcze osobę. Edyta o łabędziej szyji mogłaby strzelić jakie głupstwo; obecność samego mistrza była konieczną. I miał odwagę wrócić, — i od trzech tygodni jest świadkiem moich dochodzeń, obserwuje najspokojniej postępy mej pracy.
— Poznałeś go pan?
— Lupina nikt nie pozna, tak artystycznie umie się charakteryzować i zmieniać swój wygląd. Zresztą — skądby mi to nawet przyszło do głowy?!... Ale dziś wieczór przypadkowo, kiedy stałem na czatach w ciemnym kurytarzu, posłyszałem, jak Wiktorja mówiła do starego służącego, nazywając go „mój maleńki“. Odrazu otworzyły mi się oczy, — przypomniałem sobie, że było to stałe, ulubione wyrażenie piastunki w stosunku do Lupina.
Świadomość, że w pobliżu jest ten ich nieuchwytny wróg, sprawiła na p. Dudouis ogromne wrażenie.
Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/150
Ta strona została przepisana.