— Mamy go wreszcie — szeptał głucho, — Mamy go! Tym razem już się nam nie wymknie!
— Stanowczo nie! Ani on, ani tamte dwie...
— Gdzie oni są?
— Sonia i Wiktorja na drugiem, Lupin na trzeciem. piętrze.
— Ależ — zauważył zaniepokojony p. Dudouis, — zdaje mi się, że właśnie przez okna tych pokoji wyniesiono owe ukradzione dywany?
— Tak jest.
— W takim razie i Lupin może łatwo się wymknąć. Przecież te okna wychodzą na ulicę Dufrenoy!
— Racja, — ale i na to znalazłem radę. Natychmiast po pańskiem przybyciu odkomenderowałem czterech ludzi na ulicę Dufrenoy. Ustawili się popod oknami. Mają ostry nakaz: gdyby ktokolwiek ukazał się w oknie i miał zamiar spuścić się na ulicę, — mają strzelać. Pierwszy raz ślepym, drugi raz ostrym nabojem.
— Widzę, że wszystko pan przewidziałeś. Zatem wczesnym rankiem...
— Czekać do rana? Traktować tych łotrów przez rękawiczki? Nigdy! A jeżeli tymczasem zwącha pismo nosem i wymknie się? Po nim można się wszystkiego spodziewać! Nie, nie! Mamy ich, — bierzmy się natychmiast do roboty, bez żadnych ceregieli!
Drżąc ze zdenerwowania i oburzenia opuścił pokój, przeszedł ogród i wrócił, prowadząc ze sobą sześciu ajentów.
— Wszystko gotowe, panie szefie. Kazałem tamtym ludziom na ulicy Dufrenoy, by mieli rewolwery w pogotowiu. Idźmy!
P. Dudouis nie upierał się dłużej. Mieszkańcy pałacyku z pewnością i tak już zauwazyli to ustawiczne kręcenie śię tam i nazad; — nie było co dłużej zwlekać.
— Chodźmy zatem!
Uzbrojeni w nabite brauningi ruszyli spiesznie po schodach, nie zachowując nawet zbytniej ostrożności.
Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/151
Ta strona została przepisana.