Chcieli jak najprędzej zaskoczyć Lupina, zanim zdąży zorganizować obronę.
Stanęli przed drzwiami pokoju zajmowanego przez panią Sparmiento.
— Otworzyć! — huknął Ganimard piorunującym głosem.
Jeden z ajentów wywalił drzwi energicznem uderzeniem.
Pokój był pusty j również i w pokoju Wikiorji nie było nikogo.
— Poszły na górę, do Lupina, — krzyczał Ganimard. — Baczność! Idziemy na trzecie piętro!
Wszyscy ośmiu popędzili po schodach. Ale o dziwo: drzwi do pokoju zajmowanego przez Lupina, były otwarte. Na całem trzeciem piętrze nie było ani żywej duszy!
— A, do kroćset!... — zaklął Ganimard, — gdzież się oni podziali?
Słysząc wołanie swego szefa, Ganimard zbiegł pospiesznie na drugie piętro. P. Dudois stał tam, pokazując mu jedno okno, iekko tylko przymknięte.
— Widzi pan, — zwrócił się do Ganimarda, — tędy uciekli, tą samą drogą, którą wyniesiono dywany... a mówiłem panu!...
— Ależ pod oknami stoją nasi ludzie! Byliby przecież strzelali do nich!
— Widocznie uciekli, zanim jeszcze ulica była obstawiona.
— Przecież wszyscy troje byli w swoich pokojach jeszcze w owej chwili, gdy telefonowałem do pana, panie szefie!
— Więc uciekli zapewne wtedy, gdy pan wyszedłeś na moje spotkanie przez ogród.
— Ale dlaczego? Jak się to stało? Nie pojmuję! Nie mieli przecież żadnego absolutnie powodu, by uciekać akurat dziś, a nie jutro, czy za tydzień, po zainkasowaniu reszty ubezpieczonej sumy!
A jednak, — mieli powód! Jaki to był powód, Ganimard zrozumiał z chwilą, gdy spostrzegł leżący
Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/152
Ta strona została przepisana.