Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/155

Ta strona została przepisana.

od ojca, na jakie ją wystawiono upokorzenie tym listem. Że jednak przywiązaną była głęboko i kochała mocno swego ojca, jakkolwiek traktował ją nieraz ze surowym despotyzmem, — próbowała go uspokoić.
— Oh papo, uważam to za niesmaczny żart. Nie warto sobie tem zaprzątać głowy.
— Ładny mi żart! Cały Paryż mówi już o tem. Z jakie dziesięć gazet przedrukowało już dziś rano owo zaproszenie, zaopatrując je ironicznemi komentarzami. Udają, że biorą tę rzecz zupełnie serjo, wyliczają całą naszą genealog ją, wszystkich moich przodków.
— Przecież nikt chyba nie może przypuszczać...
— Nikt, rozumie się! Ale całe miasto o nas gadał — jutro już zapomną...
— Jutro, moja droga, ludzie będą jednak pamiętali, że nazwisko Anieli de Sarzeau-Vendôme było na językach wszystkich! Ach, żebym mógł zgadnąć, co to za nędznik pozwolił sobie na...
W tej chwili wszedł do pokoju Hiacynt, zaufany lokaj księcia, meldując, że ktoś chce z nim mówić telefonicznie. Książę, cały jeszcze zirytowany, ujął słuchawkę:
— Halo? Co tam? Tak, ja sam, książę de Sarzeau-Vendôme.
Odpowiedziano mu telefonicznie:
— Uważam sobie za obowiązek przeprosić księcia i pannę Anielę. To wina mego sekretarza...
— Pańskiego sekreterza?
— Właśnie. Te zawiadomienia były dopiero szkicem, który chciałem przedłożyć księciu do przejrzenia i aprobaty. Na nieszczęście sekretarz mój sądził...
— Ale z kim ja mówię właściwie?
— Jakto? książę nie poznaje mego głosu? Głosu przyszłego zięcia?
— Co takiego?
— No tak, — Arsen Lupin.
Książę opadł na krzesło, siny cały.
— Arsen Lupin... to on... Arsen Lupin!...