Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/170

Ta strona została przepisana.

uważał za Jakóba d’Emboise, a który przyrzekł mu wypłacić sto tysięcy franków w tydzień po ślubie.
— A to łotr, to bandyta! Wszystko przewidział naprzód!
— Wszystko przewidział, doskonale! Sfingował nawet zamach na samego siebie, aby odwrócić możliwe podejrzenia. Sam się nawet zranił... wszystko to było sprytnie obmyślane.
— Ale poco to wszystko? W jakim celu tyle tych łajdactw?
— Aniela ma jedenaście miljonów posagu, mój wuju! Twój notarjusz miał wydać w przyszłym tygodniu wszystkie papiery wartościowe owemu pseudo-Jakóbowi d’Emboise, — który je naturalnie natychmiast zrealizuje — a potem się ulotni. A dziś rano dostał od ciebie, wuju, 500 tysięcy franków w upominku, — we formie czeku na okaziciela. Otóż ten czek ma Lupin dziś o dziewiątej wieczór wręczyć koło Wielkiego Dębu swemu wspólnikowi celem zrealizowania go z Paryża.
Książę zerwał się i zaczął przechadzać się gorączkowo po pokoju.
— Dziś wieczór... o dziewiątej... — powtarzał. — Zobaczymy jeszcze!... Do tego czasu... Dam znać żandarmerji...
— Arsen Lupin kpi sobie ze żandarmów.
— Zadepeszują do Paryża.
— Tak, — ale te pół miljona franków... A potem, co za skandal!... Pomyśl tylko wuju: twoja córka Aniela de Sarzeau-Vendôme, małżonką takiego bandyty!... Nie, nie, za żadną ceną!...
— Zatem co robić?...
— Co robić?...
D’Emboise wstał, podszedł do jednej ze ścian, obwieszonej różnorodną bronią, zdjął z kołka strzelbą i położył ją na stole przed księciem.
— Tam na krańcach pustyni, — mówił, — kiedy spotykamy się z jaką dziką bestją, nie wołamy żandar-