Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/171

Ta strona została przepisana.

mów. Chwyta się poprostu za karabin i ubija taką bestję... inaczej człowiek sam pada jej ofiarą.
— Co ty mówisz?...
— Mówię, że tam, w pustyni, nauczyłem się obywać bez żandarmów. Ten sposób wymierzania sobie sprawiedliwości doraźnej, wierzaj mi, wuju, jest najlepszym i najpewniejszym, — a w naszym wypadku naprawdę jedynym. Dziką bestję się zabije, — zagrzebie gdzieś w jakimś kącie, — i ani słychu...
— A Aniela?
— Później powiemy jej wszystko.
— I cóż się z nią stanie?
— Będzie najzupełniej legalną żoną Jakóba d’Emboise. Jutro ją opuszczę i wrócę do Algieru. Za parę miesięcy dostanie rozwód.
Książę słuchał z groźnie zaciśniętemi szczękami, z ogniem w oczach.
— A jesteś pewny, że jego wspólnicy nie zawiadomią go o twojej ucieczce ze statku? — spytał szeptem.
— W każdym razie nie wcześniej, aż jutro.
— A zatem?...
— A zatem dziś o dziewiątej wieczór Arsen Lupin pójdzie do Wielkiego Dębu. Będzie musiał niechybnie iść okrężną drogą wzdłuż wybrzeża, opodal ruin starej kapliczki. Ja będę tam czekał, w tych ruinach.
— Ja też tam będę, — rzekł krótko książę, zdejmując ze ściany dubeltówkę.

∗             ∗

Była wtedy godzina piąta popołudniu. Książę długi czas jeszcze wiódł poufną rozmowę ze swym siostrzeńcem, oglądali obaj broń, sprawdzali dokładnie ładunki. Kiedy się ściemniło, książę przeprowadził go przez mroczne kurytarze aż do swego pokoju i tam okrył go w przylegającej małej schowce.
Zresztą nie zaszło nic nowego; kolację podano o zwykłej godzinie. Siedząc przy stole książę silił się na spokój; od czasu do czasu tylko obserwował ukradkiem swego zięcia, podziwiając jego łudzące po-