dobieństwo z prawdziwym Jakóbem d’Emboise. Ta sama cera, te same rysy twarzy, te same włosy. Największa różnica była jeszcze w oczach, które u Lupina lśniły żywo i dziwnie jasno. Naturalnie, wpatrując się uważniej, książę odkrył w końcu pewne drobne różnice, które jednak normalnie biorąc, musiałyby ujść jego uwagi.
Po kolacji towarzystwo się rozeszło. Zegar wybił właśnie ósmą. Książę przeszedł do swego pokoju* oswobodził z kryjówki swego zięcia. W jakie dziesięć minut później obydwaj wyślizgnęli się cichaczem z zamku, niosąc strzelby w ręku.
Aniela razem ze swym mężem przeszła do swoich apartamentów, znajdujących się na parterze w baszcie narożnej, na lewem skrzydle zamku. Przy wejściu do pokoju mąż jej zwrócił się do niej:
— Słuchaj Anielciu, pójdę się przejść trochę. Skoro powrócę, pocwoiisz, że przyjdę do ciebie?
— Dobrze, — odparła krótko.
Po odejściu od niej poszedł na pierwsze piętro, zamknął za sobą drzwi na klucz, poczem otworzył ostrożnie okno i wyjrzał niem. U stóp baszty, o jakie czterdzieści metrów poniżej okna, ujrzał majaczącą sylwetkę. Zagwizdał, — odpowiedziano mu z dołu lekkiem gwizdnięciem.
Wtedy wydobył ze szafy dużą skórzaną tekę, wypchaną po brzegi papierami Owinął ją starannie czarnem płótnem i obwiązał. Następnie usiadł przy stole i zaczął psać:
„Jestem bardzo zadowolony, że czekasz, — bo uważam za bardzo niebezpieczne wychodzić samemu z zamka z takim olbrzymim pakietem papierów wartościowych. Posyłam ci je. Pojedziesz motocyklem do Paryża, tam wsiądziesz rano do pociągu idącego do Brukseli. Tam oddasz papiery z...., który je natychmiast spienięży.
P. S. Przechodząc koło Wielkiego Dębu powiedz towarzyszom, żeby na mnie czekali. Mam im wydać