Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/175

Ta strona została przepisana.

go za sobą. Popędzili krótszą, ananą jej dobrze drogą i wkrótce już znaleźli się na zwodzonym moście. Ujęła go pod ramię. Dozorca ukłonił mu się nisko. Przeszli przez podwórzec zamkowy, — powiodła go prosto do narożnej baszty, gdzie mieściły się ich pokoje.
— Wejdź! — rzekła rozkazująco.
— Do twego pokoju?
— Tak.
W sypialni Anieli czekały dwie służące; odprawiła je natychmiast, każąc im wrócić do swoich pokoików na trzeciem piętrze.
W tej samej chwili niemal rozległo się pukanie do drzwi wiodących z przedpokoju do mieszkania Anieli.
— Anielo! — odezwał się jakiś głos z poza drzwi.
— To ty, papo? — odparła, starając się opanować wzruszenie.
— Tak, to ja. Gdzie jest twój mąż?
— Jest u mnie. Wróciliśmy właśnie ze spaceru.
— Powiedz mu, niech zaraz przyjdzie do mnie... Muszę się z nim rozmówić... sprawa bardzo pilna.
— Dobrze papo, — zaraz ci go przyślę. Nasłuchiwała przez chwilę uważnie, poczem wróciła do swego buduaru, gdzie Lupin czekał.
— Mam przekonanie, — szepnęła, — że ojciec nie odszedł... czeka pod drzwiami.
— W takim razie, — skoro chce się ze mną rozmówić, — odrzekł Lupin, kierując się ku drzwiom.
Zagrodziła mu drogę:
— Mój ojciec nie jest sam!
— A któż tam jest jeszcze?
— Jego synowiec... Jakób d’Emboise!
Nastało milczenie. Patrzał na nią badawczo, z pewnem zdziwieniem, nie umiejąc wytłumaczyć sobie należycie jej postępowania. Ale nie łamiąc sobie dłużej nad tem głowy, roześmiał się:
— Ha, ha, poczciwy d’Emboise jest tutaj? W takim razie wszystko się już wydało?... Chyba, że...