— Ojciec wie już wszystko, — odrzekła. — Słyszałam niedawno ich rozmowę... D’Emboise czyta! kilka twoich listów... Wahałam się, co począć... Ale wreszcie uważałam za mój obowiązek...
Lupin obserwował ją bacznie. Sytuacja wydawała mu się tak zabawną, że nie mógł powstrzymać się od śmiechu:
— Więc ci głupcy nie palą moich listów? I do tego pozwolili wymknąć się więźniowi? Ach, osły! Co to znaczy, kiedy człowiek chce się wyręczyć drugimi!... No, mniejsza z tem... Ale to doprawdy paradne: d’Emboise przeciw d’Emboise!... A gdyby mnie teraz na prawdę niepoznano? Gdyby tak sam d'Emboise nie mógł odgadnąć, który z nas dwóch jest sobowtórem?
Podszedł do stojącej opodal toaletki, ujął ręcznik, zmoczył go, namydlił, przeciągnął kilkakrotnie po twarzy, zmywając szminki... włosy przygładził...
— Już gotowe, — rzekł, ukazując się Anieli w takiej samej postaci, jak wówczas wieczorem w pałacu. — Już gotowe. Teraz będzie mi jakoś łatwiej i poręczniej dyskutować z moim teściem.
— Dokąd idziesz? — spytała, zastępując mu drogę.
— Do nich, — oczywiście.
— Nie puszczę cię!
— A to czemu?
— Oni cię zabiją, napewno zabiją, — zakopią gdzieś trupa i żywa dusza o tem się nie dowie!
— Ha, — z ich punktu widzenia może i mają rację. Ale jeżeli ja do nich nie pójdę, — to oni tu przyjdą... Te drzwi ich nie zatrzymają... Ani ty, Anielo! Lepiej więc odrazu skończyć.
— Proszę za mną! — odparła rozkazująco.
Wzięła ze stołu lampę i poprowadziła go do sypialni; odsunęła stojącą pod ścianą szafę lustrzaną i mówiła, wskazując na ukryte w ścianie drzwiczki:
— Tych drzwi od lat już nikt nie otwierał. Ojciec pewny jest, że klucz do nich zaginął. Otworzysz te
Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/176
Ta strona została przepisana.