— Jestem pańską małżonką wobec Boga! — odparła spokojnie. A we wzroku ]ej nie malowały się ani pogarda, ani złość lub nienawiść. Zrozumiał, że nie widzi w nim obecnie zbrodniarza lub bandyty, — lecz człowieka, z którym złączona jest nieodwołalnie aż do ostatniego tchu życia.
Podszedł ku niej, przyglądając się jej bacznie. Nie spuściła oczu, — spłonęła tylko rumieńcem. Na twarzy jej malowała się niewysłowiona powaga i słodkie zażenowanie.
— Ach te oczy... — szepnął, — te cudne, przeczyste oczy!..
Spuściła głowę, szepcząc:
— Odejdź pan już, proszę!
Widząc jej zmieszanie odgadł intuicyjnie, co się w jej duszy obecnie dziać musi, — w tej duszy starej panny o bujnej, niezdrowej imaginacji, karmionej romantyczną lekturą!... Czyż dzięki wyjątkowym okolicznościom nie wyrósł w oczach jej na jakiegoś romantycznego bohatera w guście Byrona? A te ich zaręczyny, kiedy przełamawszy wszystkie zapory, zjawił się wieczorem w pałacu i wsunął jej pierścionek na palec? Czyż to nie epizod z epoki „Korsarza“ i „Hemaniego“?
I wzruszony do głębi chciał wołać do niej, w porywie egzaltacji:
— Uciekajmy razem, oboje!... Przecież jesteś mi żoną... towarzyszką... będziemy dzielić radości i troski. Będziemy wiedli żywot dziwny... pełen przygód wspaniałych...
Ale kiedy ujrzał utkwione w siebie oczy Anieli, czyste, dumne oczy, zaczerwienił się... nie śmiał się odezwać.
Nie, do tej kobiety w ten sposób przemawiać nie można!
— Przepraszam panią, — szepnął nieśmiało. — Niejeden już zły uczynek popełniłem, — ale żaden nie zostawił mi podobnie bolesnego i gorzkiego wspomnienia... Jestem nędznikiem... Złamałem pani życie.
Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/178
Ta strona została przepisana.