Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/19

Ta strona została skorygowana.

Roześmiałem się głośno:
— A co? Prawdziwie senzacyjne rewelacje, nieprawdaż? Przyznasz chyba sam, kochany, że te światłe i głębokie wskazówki i rady niewiele nas mogą pouczyć!
Lupin milczał; zerwał się z otomany i ujął w ręce ową kartkę papieru.
Pamiętam, że w tej chwili przypadkowo rzuciłem okiem na zegar, — była godzina 5.18.
Lupin stał trzymając papier w ręku, — na twarzy jego malowało się tysiące sprzecznych uczuć. Ale po dwóch głębokich bruzdach na czole poznałem niechybnie, że pracuje całym wysiłkiem myśli i inteligencji. Upłynęła długa chwila w kompletnej ciszy. Wreszcie Lupin położył na stole ów papier...
— Dzieciństwo! — szepnął lekceważąco.
Wybiło właśnie wpół do szóstej.
— Jakto? znalazłeś już rozwiązanie? — krzyknąłem zdziwiony. — W ciągu dwunastu minut?
Przeszedł się parę razy po pokoju, — zapalił papierosa.
— Mój kochany, — zwrócił się do mnie, — bądź tak dobry połączyć się telefonicznie z baronem Repsteinem i uprzedzić go, że zjawię się u niego dziś o dziesiątej wieczór.
— Barona Repsteina? — powtórzyłem niedowierzająco. — Męża owej słynnej baronowej?
— Tak jest.
— I to na serjo mówisz?
— Zupełnie na serjo.
Nie wiedziałem, co myśleć o tem. Mimo wszystko jednak wyszukałem w spisie abonentów potrzebny numer telefonu i ująłem słuchawkę. Ale Lupin chwycił mnie za ramię:
— Nie, daj lepiej spokój!... Lepiej go nie uprzedzać... Jest tu coś ciekawszego i dziwnego... co mnie intryguje... Czemu to zdanie jest niedokończone?... Czemu niedokończone do licha?...