temu dopiero, jak wyszedł... taki stary zgarbiony staruszek w okularach, ze siwą brodą... A gdzie pan idzie, proszę pana?
— Idę do niego, proszę mnie poprowadzić, — odparł Lupin już na schodach. — Prawda, to na trzeciem piętrze, z lewej strony?
— Ale proszę pana, — lamentowała dozorcowa, — przecież tam nie wolno wchodzić. I nawet nie mam klucza, bo pan doktor...
Znaleźliśmy się wkrótce na trzeciem piętrze, razem z dozorcową. Lupin wydobył z kieszeni pewien mały instrument i mimo protestów dozorcowej wsunął go do zamku. Drzwi się otworzyły odrazu, — weszliśmy do środka. Znaleźliśmy się w ciemnym przedpokoju, w głębi przez uchylone trochę drzwi przeciskała się smuga światła. Lupin podszedł gwałtownie do owych drzwi, otworzył je szeroko i już na progu wykrzyknął:
— Ach, zapóźno! Do pioruna!
Dozorcowa upadła na klęczki, bliska omdlenia.
Wszedłem i ja do pokoju i spostrzegłem leżącego tam na dywanie jakiegoś mężczyznę, prawie zupełnie rozebranego, ze skurczonemi nogami. Twarz miał bladą, chudą, kościstą, w oczach malowała się zgroza, usta wykrzywione były jakimś strasznym skurczem.
— Nie żyje już, — oświadczył Lupin, po obejrzeniu leżącego.
— Przecież nie widać żadnej rany, ani śladów krwi, — zauważyłem.
— Owszem, są, — odpowiedział Lupin, odchylając mu na piersiach koszulę i wskazując kilka kropel krwi. — Ktoś musiał go jedną ręką ścisnąć gwałtownie za gardło, a drugą ukłuć w samo serce. Mówię „ukłuć“, bo naprawdę ranka jest ledwo widoczna, — jakby od ukłucia długą ostrą igłą.
Rozejrzał się uważnie po podłodze w pokoju; nie znalazł jednak nic ciekawego, tylko małe kieszonkowe
Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/22
Ta strona została przepisana.