korespondencją. Nie mogąc otworzyć szuflady, wyłamał zamek zapomocą kawałka żelaza, wyciągnął z wnętrza wszystkie papiery i spakował je do pudełka.
— Szkoda czasu, prawda? — zauważył zjadliwie. — Z pewnością same rachunki i listy bez żadnego znaczenia... Żadnego dowodu obciążającego... Mniejsza o to!... Dość na tem, że odebrałem ci mego syna i nie oddam go, przysięgam Bogu!
Zabierał się już do odejścia, kiedy we drzwiach buduaru stanął lokaj Bernard. Rozmawiali półgłosem, Iwona jednak dosłyszała, jak Bernard mówił:
— Dostałem wiadomość od złotnika. Jest do naszej dyspozycji.
Na co hrabia odparł:
— Odłóżmy to do jutra w południe. Matka moja telefonowała mi, że wcześniej przyjść nie może.
Potem posłyszała Iwona zgrzyt klucza w zamku i odgłos kroków ginących gdzieś na parterze, gdzie znajdował się gabinet hrabiego.
Leżała długi czas bez ruchu, oszołomiona zupełnie tem co zaszło. Przypominała sobie oburzające postępowanie jej męża w ostatnich czasach, te ustawiczne upokorzenia, na jakie ją narażał, jego pogróżki, jego zapowiedzi rozwodu... Zwolna uświadomiła sobie, że padła ofiarą formalnego sprzysiężenia, że hrabia rozmyślnie zwolnił całą służbę na całą dobę, że guwernantka na rozkaz hrabiego, a w porozumieniu z Bernardem wyszła razem z jej synkiem, — i że tego ukochanego synka nie zobaczy już nigdy więcej!
— Moje dziecko, — moje dziecko! — jęczała rozpaczliwie. Gwałtownym wysiłkiem szarpnęła się cała — i ze zdumieniem skonstatowała, że ręką prawą nie dość mocno skrępowaną, może do pewnego stopnia władać.
Ożywiona nadzieją poczęła wolno, cierpliwie, systematycznie, pracować nad oswobodzeniem się.
Praca to była uciążliwa. Minęło dużo czasu, zanim udało jej się najpierw obluźnić dostatecznie wę-
Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/40
Ta strona została przepisana.