gdy dziecko będzie jemu oddane pod opiekę, — znajdzie sposób na to, by majątek ten zagarnąć. A na to jest tylko jeden sposób: rozwód. Czy mam rację?
— Najzupełniej.
— Dotychczas pani nie chciała zgodzić się na rozwód?
— Ani ja, ani hrabina d’Origny, jego matka, — która z punktu widzenia religji potępia rozwód. Hrabina d’Órigny zgodziłaby się w jednym tylko wypadku...
— Mianowicie?
— O ile znalazłyby się niezbite dowody, że prowadzenie się moje... nie jest bez zarzutu.
Velmont wzruszył ramionami:
— W takim razie hrabia nie może nic zupełnie przedsięwziąć ani przeciw pani, ani przeciw jej dziecku. Na drodze do urzeczywistnienia jego planów stoi nieprzezwyciężona przeszkoda: bezwzględna uczciwość pani. A jednak... mimo wszystko... teraz nagle podejmuje walkę.
— Co pan chcesz przez to powiedzieć?
— Że, jeśli człowiek tego pokroju, co hrabia, podejmuje podobną walkę, której wynik musi być bardzo wątpliwy, — to widocznie ma w ręku, a przynajmniej przekonany jest, że ma w ręku jakąś broń.
— Jakąż to broń?
— Nie wiem. Ale tak być musi. Inaczej nie rozpocząłby walki od porwania dziecka!
— To przecież okropne... Mój Boże, — skądże ja mogę się domyśleć, co on mógł wymyśleć sobie!...
— Niech pani się zastanowi... przypomni sobie dobrze! Widzę to biurko otwarte... czy między papierami nie było tam przypadkiem jakiego listu, który mógłby zużytkować na pani niekorzyść?
— Nie!
— A z jego słów, z jego pogróżek nie mogła pani niczego się domyśleć?
— Nic zgoła...
Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/46
Ta strona została przepisana.