Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/48

Ta strona została przepisana.

nęła, przepadła, jak kamień w wodę. Nie mówiąc o tem mężowi ani słowa, kazałam sobie sporządzić drugą taką samą obrączką, — tą właśnie, którą mam na palcu.
— Na obrączce ślubnej była wyryta data ślubu?
— Tak... dwudziesty trzeci październik.
— A na tej drugiej?
— Niema żadnej daty... — odpowiedziała niepewnie, z lekkiem wahaniem.
— Błagam panią, niech pani niczego nie ukrywa przedemną, — zawołał Velmont. — Widzi pani sama, jaką daleką drogą przybyliśmy, już w ciągu tych paru minut, dzięki prostemu rozumowaniu i zimnej krwi. Zatem dojdźmy do samego końca! Mów mi wszystko, błagam panią o to!
— Sądzi pan, że to konieczne?
— Jestem pewny, że najdrobniejszy nawet szczegół ma swoje znaczenie i że niezadługo dojdziemy już do celu. Ale trzeba się spieszyć — chwila jest poważna!
— Nie mam nic do ukrywania, — odparła, podnosząc dumnie głową. — Było to w najnędzniejszym i najniebezpieczniejszym okresie mego życia. W domu znosiłam ciągłe upokorzenia; w towarzystwach czyhały na mnie rozliczne pokusy i zasadzki, jak to zawsze bywa z młodemi kobietami, których mężowie zaniedbują. Wtedy przypomniałam sobie.. Kiedy byłam jeszcze panną, pokochał mnie pewien mężczyzna, miłością cichą, tajoną... Umarł już dawno... zostało mi po nim tylko czyste wspomnienie... Imię tego właśnie mężczyzny kazałam wyryć na obrączce, którą odtąd noszą niby jakiś talizman. O miłości mowy być nie może... bo przecież jestem żoną innego... Ale gdzieś na dnie serca pozostało przesłodkie wspomnienie... w którem czerpałam otuchę...
Mówiła to spokojnie, pomału, bez najmniejszego zakłopotania; Velmont był zupełnie przekonany, że powiedziała szczerą prawdą. Widząc, że Velmont milczy, spytała go zaniepokojona: