całym pokoju, chcąc się upewnić, czy nie zostawił przypadkiem jakiegoś śladu swej bytności. Na odchodnem skłonił się nisko, z szacunkiem, mówiąc:
— Proszę myśleć o swem dziecku... i nie lękać się niczego, cokolwiek by nastąpiło... ja czuwam nad panią!...
Słyszała, jak pocichu otworzył i zamknął za sobą drzwi, jak w kilka minut potem zatrzasnęła się brama wchodowa.
O wpół do czwartej jakiś automobil zatrzymał się przed domem. Rozległ się znów zgrzyt otwieranej bramy i po chwili do buduaru Iwony wpadł hrabia d’Origny, zły, podniecony. Podszedł spiesznie do leżącej, przekonał się, czy jest nadal skrępowana, poczem ujął ją gwałtownie za rękę, przyglądając się uważnie obrączce. Iwona zemdlała...
Nie mogła sobie zdać sprawy, jak długo była nieprzytomną. Gdy się wreszcie obudziła, buduar oświetlony był jasnem światłem dziennem. Za pierwszem poruszeniem stwierdziła ze zdziwieniem, że krępujące ją więzy były poprzecinane. Obróciła głowę; opodal siedział jej mąż, obserwując ją uważnie.
— Gdzie moje dziecko? — wyszeptała żałośnie. — Oddaj mi dziecko!
— Dziecko jest w bezpiecznem zupełnie miejscu odparł. — Na razie nie o dziecko, lecz o ciebie idzie. Ostatni to już raz, niewątpliwie, spoglądamy sobie w oczy... a rozmowa, jaka teraz nastąpi, będzie nader poważna. Uprzedzam cię, że rozmawiać będziemy w obecności mej matki. Chyba nie masz nic przeciw temu?
— Zupełnie nic, — odparła, starając się ukryć zmieszanie.
— Zatem mogę ją poprosić?
— Dobrze. Na razie zostaw mnie samą. Będę gotowa, kiedy matka twoja przyjdzie.
— Matka jest już tutaj.
— Jest już tutaj? — powtórzyła zaniepokojona. — I chcesz, żebyśmy się rozmówili zaraz, teraz już?
Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/51
Ta strona została przepisana.