Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/60

Ta strona została przepisana.

— Nie może być?
— Z reguły siedzi przy robocie caluteńki dzień, sprząta starań nie oba pokoiki, przygotowuje sama obiad dla córeczki, regularnie na jedną i tę samą godziną, gdy dziecko wraca ze szkoły... A dnia 15 kwietnia wychodzi z domu razem z córeczką koło dziesiątej rano, a wraca dopiero późnym wieczorem. Powtarza się to regularnie co roku, bez względu na pogodą. Przyznasz chyba sam, że jest to osobliwy zbieg okoliczności: owa data, wypisana na jednym i na drugim obrazku, a odgrywająca jakąś ważną rolą w uregulowane m, skromnem życiu tej prawnuczki generalnego dzierżawcy d’Ernemonta!
— Masz rację... to rzeczywiście ciekawe, — potwierdził Lupin. — A niewiadomo ci, dokąd ona wychodzi?
— Nikt nie wie. To kobieta małomówna, nie mająca ochoty do jakichkolwiek zwierzeń.
— Czy twoje informacje są pewne?
— Najzupełniej! A najlepszy dowód masz teraz: patrzaj!
W oknie, które obserwowaliśmy przed chwilą, ukazała się dziewczynka w wieku 7 — 8 lat. Nieco dalej, w głębi, dojrzeliśmy niestarą jeszcze przystojną kobietę, o miłym, melancholijnym wyrazie twarzy, Obie były ubrane do wyjścia, skromnie wprawdzie, lecz starannie i czyściutko.
— Widzisz, — szepnąłem, — już gotowe do wyjścia.
Rzeczywiście, po chwili, matka ujęła dziewczynkę za rękę i obie zniknęły w głębi pokoju.
Lupin chwycił za kapelusz:
— Idziemy?
Usłuchałem bez wahania popychany żywą ciekawością.
Wyszedłszy na ulicę spostrzegliśmy naszą znajomą, wychodzącą ze sklepiku piekarza. Kupiła tam dwa bochenki chleba, które ulokowała w małym koszyczku, potrochu wyładowanym już, zapewne prowiantami.