ujrzeliśmy wysiadającą z automobilu młodą kobietę, wystrojoną z przesadną elegancją. Trzymała pod pachą maleńkiego pieska. Obwieszona była klejnotami, włosy miała zanadto jasne, usta zanadto czerwone, oczy zanadto czarne... Powtórzyła się ta sama maninipulacja przed znaną nam bramą... Piękna dama z pieskiem zniknęła za bramą.
— Zaczyna mnie to bawić, — zauważył Lupin. — Co ci wszyscy ludzie mogą mieć ze sobą wspólnego?
Następnie przesunęło się przed naszemi oczyma jeszcze kilka osób: dwie starsze, już, dość nędznie odziane, kościste niewiasty, prawdopodobnie siostry; potem jakiś lokaj, potem kapral, potem jakiś gruby jegomość, ubrany w biedną i poplamioną marynarkę; wreszcie cała rodzina robotnicza złożona z sześciu osób, wszyscy bladzi, chorowici, źle odżywieni. A każdy z przybyszów przynosił ze sobą prowianty w koszyczku.
— To jakiś piknik, — zauważyłem.
— Intryguje mnie to coraz bardziej, — odpowiedział Lupin. — Nie zaznam spokoju, póki nie dowiem się, co się tam dzieje za tym murem!
Przejść przez mur było niepodobieństwem. Przytem stwierdziliśmy, że z jednej i drugiej strony przylegały do niego wysokie ściany sąsiednich domów, ściany zupełnie gładkie, bez okien.
Właśnie naradzaliśmy się nad tem, co dalej począć, kiedy znienacka brama się otworzyła; wypadł z niej mały chłopiec, jedno z dzieci owego robotnika.
Chłopak popędził w stronę ulicy Raynouard; po paru minutach wrócił, niosąc pod pachą butelki z wodą. Położył je na ziemi pod bramą, i sięgnął do kieszeni po klucz.
Lupin zostawił mnie samego; szedł pomału wzdłuż muru, krokiem spacerującego bez celu przechodnia. Kiedy chłopiec po wejściu do środka zamykał bramę, Lupin przyskoczył szybko i wetknął ostrze swego scyzoryka w szparę zamku. Drzwi niedom-
Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/62
Ta strona została przepisana.