siłkiem z parą żebraków. Jegomość w splamionej marynarce, lokaj, kapral i dwie chude siostry spożywali razem zgodnie przyniesione wiktuały: szynkę, ser i kilka pudelek sardynek.
Była godzina wpół do drugiej. Po skończonem jedzeniu mężczyźni zapalili fajeczki i papierosy, całe towarzystwo przeszło w stronę rotundy. Widocznem było dla nas, że wszyscy znali się wzajemnie.
Staliśmy zbyt daleko, by słyszeć, o czem rozmawiali, — zauważyliśmy jednak, że rozmowa była nader ożywioną. Zwłaszcza owa dama z pieskiem perorowała głośno, żywo giestykulując, — słuchana uważnie przez wszystkich.
Nagle usłyszeliśmy krzyk; całe towarzystwo rzuciło się gwałtownie w stronę studni, z oznakami gniewu i oburzenia.
Nad studnią stało trzech chłopców, kręcąc energicznie korbą. A ze studni wynurzał się pomału mały chłopak, syn owego robotnika, przyczepiony w pasie do żelaznego haka, umieszczonego na końcu żelaznego łańcucha, nawijanego na walec korbowy.
Rzucili się ku niemu wszyscy, jak oszaleli. W ciągu kilkunastu sekund zdarli z chłopca całe ubranie, zostawiając go w jednej tylko koszuli. Lokaj uciekał, unosząc ze sobą ubranko, — kapral dogonił go, wy darł mu spodenki chłopca, o które rozpoczęła się formalna bijatyka.
— Powarjowali chyba! zauważyłem zdumiony tą niezrozumiałą sceną.
— Ale gdzieżtam! Zdaje ci się! — uspokajał mnie Lupin łagodnie.
— Co to wszystko ma znaczyć? Rozumiesz coś z tego?
Pomało jednak uspokoiło się wszystko, dzięki perswasjom Luizy d’Ernemont, która odrazu wystąpiła w roli pośredniczki. Wszyscy wrócili na swoje miejsca, — ale jacyś powarzeni, milczący, zrezygnowani, jakby wyczerpani tem wszystkiem.
Czas płynął leniwo. Zniecierpliwiony i głodny
Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/64
Ta strona została przepisana.