Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/77

Ta strona została przepisana.

Wszyscy stali w milczeniu, jak porażeni, niezdolni wydobyć głosu. Wreszcie gruby jegomość w zniszczonej marynarce mruknął przez zęby:
— Psiakrew! psiakrew!...
A kapral wzdychał tylko cichutko:
— Ach, panie kapitanie!... panie kapitanie!...
Dwie stare siostry zemdlały, — dama z pieskiem uklękła z rękami złożonemi do modlitwy, Luiza d’Ernemont płakała po cichutku...
Kiedy minęło pierwsze wzruszenie i wszyscy się uspokoili, — przypomniano sobie nareszcie o kapitanie Janniot, — chciano mu dziękować! Ale już go nie było, — wymknął się cichaczem.

∗             ∗

Dopiero w parę lat później nadarzyła mi się sposobność pomówienia z Lupinem o tej całej historji.
— Przypomniała ci się ta historja z brylantami? — odparł na moje pytanie. — Mój Boże, — i pomyśleć tylko, że kilka generacyj łamało sobie napróżno głowy nad rozwiązaniem tego zagadnienia! A brylanty leżały prawie na wierzchu, pod cieniutką warstwą ziemi i prochu!
— Ale jakim sposobem to odgadłeś?
— Ja wcale nie próbowałem odgadywać. Tu potrzebne było tylko zastanowienie się i logiczne rozumowanie. Od samego początku zauważyłem, że w tem wszystkiem jakaś ściśle określona data musi odgrywać najważniejszą rolę. Ową datę wpisał Karol d’Ernemont na wszystkich trzech obrazach, wtedy, gdy jeszcze miał pełnię władz umysłowych. Potem w jego zamroczonym umyśle tlił się jeszcze jakiś płomyk inteligencji, który regularnie co roku kazał mu o jednej i tej samej godzinie wychodzić do ogrodu — i wracać również regularnie zawsze o jednej porze: o godzinie 5.27. Jakaż to tajemnicza władza wypędzała go z domu, regulowała szwankujący mechanizm jego mózgu? Niewątpliwie świadomość czasu, wyobrażonego na owych trzech obrazkach pod postacią zegara