ci się Gabrielu, niema co mówić! Ale słuchaj, chyba go nie zabiłeś, tego łotra?
— Sądzę, że nie. Ostrze jest bardzo cienkie, — a umyślnie nie wbiłem go zbyt głęboko.
Nieznajomy wyciągnął ręce przed siebie, chwiał się na nogach, blady śmiertelnie.
— Ach, głupcze, — mówiła zjadliwie, — nareszcie wpadłeś w pułapkę!... Czekaliśmy tu już od dawna na ciebie. A co, — jakoś ci się nóżki uginają? Nie podoba ci się to?... Trzeba się pogodzić z losem!... Tak, ślicznie... najpierw na jedno kolano... teraz na drugie!... Jak to znać, że jesteś dobrze wychowanyI... A co, — już leżysz na ziemi? Mój Boże, gdyby to nieboszczyk Dugrival mógł cię teraz zobaczyćl No, a teraz, Gabrielu, do roboty!
Podeszła do stojącej pod ścianą szafy, otworzyła ją na roścież. Odsunęła wiszące wewnątrz suknie, poza któremi ukazały się ukryte drugie drzwi, wiodące do jakiegoś pokoju w sąsiednim domu.
— Pomóż mi go przenieść, Gabrielu. Będziesz go pilnować jak oczka w głowie, prawda? Nie odstąpiłabym go nikomu, — nawet na wagę złota!
∗ ∗
∗ |
Wreszcie któregoś dnia ranny odzyskał przytomność. Otworzył ostrożnie oczy i rozejrzał się po pokoju.
Leżał na łóżku w dość dużym pokoju, skromnie umeblowanym. Okna całe zasłonięte były zupełnie grubemi storami, przepuszczającemu skąpo światło.
W panującym półmroku ujrzał siedzącego opodal na krześle Gabriela Dugrival, który obserwował go uważnie.
— A, to ty chłopcze, — mruknął. — Gratuluję ci mały. Masz pewne, a delikatne uderzenie.
Zamknął oczy i pogrążył się ponownie w sen.
Ilekroć budził się i tego dnia i następnych, — zawsze widział koło siebie tę bladą twarz, o wąskich, zaciśniętych ustach, o czarnych oczach, patrzących z nieubłaganą zaciętością.