Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/94

Ta strona została przepisana.

rewolwer mego męża, — jest w nim jeszcze pięć kul... To zupełnie wystarczy.
Wyszła, podśpiewując wesoło.
Zapadło głuche milczenie.
— Nie dałbym złamanego szeląga za moją skórą, — szepnął Lupin. Zamknął oczy; po długiej chwili zagadnął obcesowo Gabriela:
— Ile chcesz?
Gabriel udawał, że nie słyszy.
— No słyszysz, ile chcesz? — powtórzył z irytacją. — Odpowiadajże! Jesteśmy obaj z jednego fachu: ja kradnę, ty kradniesz, my kradniemy... Znajdziemy wkońcu jakieś wyjście... zgodzimy się, prawda?... Przyjmę cię do mojej bandy, dam ci doskonałe warunki... No, ile chcesz? Dziesięć.. dwadzieścia tysięcy?... nie żenuj się, gadaj śmiało! Pieniędzy mam w bród!
Gabriel siedział nieruchomy; ani jeden muskuł nie drgnął na jego twarzy.
— No, odezwij-że się, do djabła! Cóż to, tak strasznie kochałeś owego Dugrivala, co?... No, pomożesz mi się uwolnić?... Słuchaj!...
Urwał, bo w oczach Gabriela dojrzał błysk nieubłaganej, okrutnej nienawiści. Tego niczem nie przekona!
— Psiakrew, — zgrzytnął zębami, — czy mam tu zdychać jak pies? Ach, żebym tylko zdołał...
Naprężył się cały, próbując zerwać więzy... Ale natychmiast opadł na łóżko, wyczerpany, jęcząc cicho.
— Niema co, — mruknął po chwili. — Przepadło! Mów de profundis, Lupinie!
Gabriel podszedł po cichu do łóżka, pochylił się. Lupin leżał cicho, z zamkniętemi oczyma, oddychał równo, spokojnie, jakby spał...
Ale Lupin odezwał się do niego:
— Nie myśl, że spię, chłopaczku. W takiej chwili człowiek spać nie może... Trzeba się skupić, zastanowić... prawda?... I myślę o tem, co mnie czeka... Widzisz — co do tego mam swoją teorję... wierzę