że zajęcie się kociątkiem nie był to kaprys przelotny, lecz tkliwość rzeczywista, która wytrzymała próbę czasu. Kociątko, otoczone staraniami jéj, wyrastało powoli na zdrowego i rozkosznego, acz okaleczałego kota.
Zalet w tym rodzaju zdradzała dużo.
Z drugiéj strony, w rodzaju zalet, przejawiały się w niéj wiadomości obszerne a różnorodne. Historyą powszechną i literaturę powszechną umiała na palcach; gieografia, statystyka, stosunki międzynarodowe — przedmioty te posiadała w obszerności zdumiewającéj; nauki przyrodnicze — śród tych z całą obracała się swobodą. Lech zapomnieć nie mógł, jakiem go zdziwieniem przejęła, ukazując razu pewnego rośliny nad brzegiem jeziora i nazywając każdą po imieniu.
— Aha!.. — zawołała nagle, trącając laseczką z roślin jednę — widzisz ją pan!.. wiesz co to za zacz?..
Lech przypatrzył się, wymienił klassę i rodzinę i oświadczył że nazwy nie zna.
— Nie o nazwę mi chodzi, ale o to, co to za zacz?..
Bohater nasz przyznał się, że nie wie.
— Jestto stworzenie mięsożercze... roślina, posiadająca organa trawienia... Nie wierzysz pan temu?.. — zapytała czytając niedowiarstwo w oczach Lecha. Przekonam pana... Zabierzemy roślinę tę ze sobą, będziemy ją mięsem karmili...
Przekonała.
Roślina, z ziemią u któréj rosła zabrana, do parku przeniesiona i wodą podlewana, w rzeczy saméj mięso jadła. Księżna pokazywała Lechowi organa pełniące funkcyą żołądka.
Ta kobieta, rozpatrywana ze strony téj i ze strony owéj, przedstawiała się bohaterowi naszemu, jako doskonałość, a to tém bardziéj, że Lech patrzał na nią przez pryzmat miłości. Ujemności w niéj nie widział zgoła, pomimo że każdemu z boku a uważnie patrzącemu rzuciłaby się takowa
Strona:PL Lech-Czech-Rus (Zygmunt Miłkowski, 1878).djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.