Strona:PL Lech-Czech-Rus (Zygmunt Miłkowski, 1878).djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pójdę do niéj — ktrzyknął bohater nasz z siedzenia się zrywając — z tym w ręku papierem i w oczy go jéj cisnę!..
— No?..
— Szkaradnica!..
— To prawda... Ale to, że jéj raport w oczy ciśniecie nie poprawi sprawy, ani wam, ani Czechowi, ani mnie...
— Cóż robić!..
Jest do zrobienia coś innego... Poszlijcie po Czecha, niech tu niezwłocznie przyjdzie... tres faciunt consilium... pomówimy... Tymczasem zaś, żeby czasu nie tracić, umyjcie się zimną wodą, przyodziejcie się i każcie podać co zjeść, bom naczczo...
Lech znajdował się w stanie człowieka, co dostał w łeb obuchem. Miotały nim, to naprzemian, to razem, wstyd, gniew, żal, rozpacz. Opanowywała go wściekłość. Miłość własna do żywego dotknięta w upokorzenie go wtrącała. Stanął, garście obie we włosy sobie zanurzył i zawołał:
— Otóż mnie w pole wyprowadziła!..
— Iii... — tonem perswazyi odezwał się Tameńko — niech was to nie gryzie nad miarę... Wyprowadzała ona w pole dziadów, majstrów takich co to słyszą jak trawa rośnie, Decazesów, Gladstonów, Beaconsfieldów... ona to Thiersowi za inspiratorkę służyła, kiedy on od stolicy do stolicy po żebraninie jeździł... Umywajcie się jednak, a zimną wodą... pierwéj wszakże poszlijcie po Czecha...
Lech zadzwonił, kazał ekspresa przywołać, drżącą ręką słów kilka na wizytowéj swojéj nakreślił karcie i posłał, sam zaś do ubierania się wziął.
Ekscytacya nie opuszczała go. Drżał. Ubieranie nie szło mu z łatwością.