Raczy czytelnik łaskawy dwa rozdziały poprzednie uważać jako prolog — w rodzaju owych prologów, w jakie starożytni zaopatrywali sztuki sceniczne. W interesie moim autorskim powinienbym prolog ten usunąć i zacząć powieść oto teraz. Ale — stało się. Jak wszelkie ludzkie, tak samo i autorskie interesa układają się nie zawsze wedle woli interesowanego. We względzie tym rządzi potęga jakaś wyższa — coś nakształt fatum, które dowolnie porządkuje materyał znajdujący się pod piórem. Autor panuje nad myślą: szyk rozdziałów i wyrazów — układa się sam przez się. Tak się stało w opowieści naszéj, która właściwie rozpoczyna się teraz dopiero, a rozpoczyna się od przedstawienia czytelnikowi bohatera.
Jest nim Lech Białoorłowicz.
Późnym wieczorem ulicami Petersburga mknęła doróżka, a w niéj siedział młody człowiek w towarzystwie urzędnika policyi. Przy świetle latarni gazowych można było rozróżnić ich jeno po odzieży. Jeden miał na sobie paletot ciemny, drugi mundur. Ten ostatni odnosił się do pierwszego, z akcentem grzeczności posuniętéj niemal do uszanowania — zajmował brzeżek siedzenia i trzymał się tak, ażeby towarzysza swego nie trącać przy ruchach powozu. Młody człowiek nie uważał na niego, siedział prosto, ręce miał na piersiach skrzyżowane i kapelusz o szerokim rondzie na oczy nasunięty; a że głowę pochylił, więc z pod kapelusza widać mu jeno było dolną część twarzy, brodę ogoloną i wąsy płowe. Doróżka posuwała się szybko, przejeżdżając z ulic mniéj ludnych na coraz to ludniejsze i zatrzymała się przed jednym
Strona:PL Lech-Czech-Rus (Zygmunt Miłkowski, 1878).djvu/26
Ta strona została uwierzytelniona.
3.