Strona:PL Lech-Czech-Rus (Zygmunt Miłkowski, 1878).djvu/29

Ta strona została uwierzytelniona.

rych damy w jéj wieku umieją nadawać sobie pozór drugiéj młodości. Nie było w niéj gwoli pozoru nic, ani nawet powaga postać jéj od góry do dołu oblewająca.
Przed wejściem młodego człowieka chodziła po pokoju; gdy wszedł, zatrzymała się, przyjęła go w objęcia swoje, na czole mu pocałunek złożyła — pocałunek serdeczny, łzą zwilżony — i rzekła:
— Doczekałam się ciebie nakoniec...
— Moja mamo... — odrzekł młodzieniec ze wzruszeniem.
— Cóż to było?... co się stało!... pytać poczęła, prowadząc syna do kanapy, na któréj obok niego osiadła, — jakie racye, jakie pozory do więzienia cię zaprowadziły?
— O to mniejsza, jakie zaprowadziły — odpowiedział — ważniejszém, a raczéj ciekawszém w chwili téj dla mnie jest: co mnie z więzienia wyprowadziło?...
Pod względem tym zaspokoję ciekawość twoją... — odrzekła z uśmiechem. Zaspokój pierwéj ty moją...
Cóż ja wiem!... Indagacye nawet nie uwiadomiły mnie na tyle, ażebym był w stanie jasną sobie zdać sprawę....
— Byłeś jednak indagowany, a zatem oskarżony?..
— Oskarżenie zarzucało mi zbrodnią stanu; na indagacyach wypytywano mnie o stosunki z osobistościami różnemi w kraju i za granicą, o przekonania moje, o zapatrywania się i kazano mi objaśniać niektóre z pism moich ustępy... Na podstawie téj miałem być przed sądem stawiony i publicznie bronić się przeciwko zarzutom... Przyznam się mamie, że mi się bardzo tego chciało... Wybrałem sobie obrońcę w osobie....
— Wiem... wtrąciła dama.
— Aż tu nagle niespodzianie, dziś nad wieczorem oznajmiono mi, że zostanę uwolnionym...