Strona:PL Lech-Czech-Rus (Zygmunt Miłkowski, 1878).djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pod warunkiem ażebyś jutro pierwszym pociągiem wyjechał za granicę... — dodała pani.
— Zdziwiło mnie to, w zdumienie wprawiło... Oskarżenie tak było nastrzępioném, żem się spodziewał wyroku, co najmniéj, do kopalni na lat dwadzieścia... Prokurator przedstawiał mnie jako osobistość w najwyższym stopniu niebezpieczną, obarczoną winami własnemi i winami ojców swoich, jako chorobliwą na zdrowem ciele moskiewskiego państwa narość, któréj pozbyć się inaczéj nie można, jeno za pomocą amputacyi... Raptem, wszystko to runęło i oto jestem w podróży za granicą...
— No... i cieszy cię to?... — zapytała matka z przymileniem.
— Przez pół mamo kochana... Zapewne... pozostawać za granicą wolę, aniżeli w kopalniach; żal mi atoli obrony... Sądy jawne proszę mamy... Przygotowałem się do tego, ażeby się bronić w sposób taki, aby obrona moja trafiła do przekonania nie sędziów, nie trybunału, ale narodu, i to nie tylko polskiego, ale oraz i moskiewskiego.... Umówiłem się o to z adwokatem... Chciałem mianowicie podnieść narość ową prokuratorską i wykazać o tyle naturalność, konieczność onéj, o ile bezskuteczność środków amputacyjnych... Byłaby to rzecz pyszna, moja mamo: cisnąć im w oczy tym samym kamieniem, którym mnie oni zgruchotać zamierzali...
— Zgruchotali by cię jednak mimo to...
— Zgruchotaliby człowieka cielesnego w osobistości pojedyńczéj... Cośby atoli po mnie pozostało... „kilka piórek... co ku niebu mnie wznosiły“...
— Mój synu!... — odrzekła matka, patrząc młodemu człowiekowi w oczy z rozrzewnieniem, w którym zachwyt się przebijał.