Strona:PL Lech-Czech-Rus (Zygmunt Miłkowski, 1878).djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.

— Posłuszny jestem... — odrzekł Lech, ręce składając, pochylając się trochę naprzód i cofając się kroków parę w tył.
— Oto tak to lubię... — powiedziała księżna — pochlebiam sobie, że rozkazy moje nie będą dla pana czczym dźwiękiem...
— O księżno!.. — zaczął.
— I dla doświadczenia władzy mojéj, proszę pana, zbliż się i usiądź obok mnie... W ustroniu tém, z gośćmi mojimi, jestem zupełnie bez ceremonii... Zbliż się więc, usiądź; będziemy mówili... wiesz o czém?..
— Rozkaż, księżno... — odrzekł Lech, zajmując wskazane sobie miejsce.
— Będziemy mówili... o matce pańskiéj... kochasz ją pan?..
— O... — odezwał się młody człowiek, z tym akcentem, co to z serca płynie.
— Nie dziwię się temu, bom i ja ją ukochała... Coś mnie, od pierwszego z nią zejścia się, pociągnęło ku niéj... Musi to być chyba powinowactwo jakieś moralne... Co pan myślisz o tém?..
— To samo, co i wasza książęca mość... — odpowiedział zapytany.
— Zacna kobieta... doskonała kobieta... nie zdarzało mi się spotkać takiéj jak ona, nie wyjmując własnéj mojéj matki...
— Księżno... matka moja tak mało ci jest znaną...
— Mało?.. — podchwyciła. Czy pan myślisz, że do poznania ludzi potrzeba czasu dużo?.. Jeżeli takiém jest zdanie twoje, to się grubo mylisz... Ludzie poznają się od pierwszego spotkania, od jednego niekiedy oka rzutu, zwłaszcza jeżeli pomiędzy niemi zachodzi harmonia w jakim