Strona:PL Lech-Czech-Rus (Zygmunt Miłkowski, 1878).djvu/71

Ta strona została uwierzytelniona.

— Fiakra odeszlemy... — odrzekła i, nie czekając na to co gość powie, zadzwoniła, zjawił się służący, dała mu rozkaz odesłania fiakra i zwróciła się do Lecha. — Nie będziemy sami... zasiądzie z nami do stołu ktoś trzeci, człowiek miły, pomysłów pełen, tylko dziwak trochę, ale nie dziw... Z fizyologów, któryś powiedział, że artyzm jest objawem chorobliwości w organizmie człowieczym... Musi być to prawda, albowiem artysta każdy jest dziwakiem trochę...
— Więc to artysta?.. — zapytał bohater nasz.
— Słyszysz pan?.. — odparła, pochylając się lekko w stronę, z któréj melodya płynęła — słyszysz?.. o...
— Słyszę granie przecudne... kryształowe... — mówił Lech powoli. Co to?..
Księżna nie odpowiadała. Postać jéj wyrażała w téj chwili natężenie uwagi, podniesione do stopnia niemego zachwytu. Oczy wzniosła i utkwiła je w niebios błękicie; usta nawpół otworzyła; dech w sobie zaparła; łono jéj podnosiło się lekko i opadało, jakby potok tonów wprawiał je w ruch falisty. Zachwycona zachwycającą się stała, tak że bohater nasz nie wiedział, w chwili téj, co piękniejsze; czy ta muzyka, czy ona. Wcieliła niejako w siebie utwór Chopina, czy też w utwór wcieliła siebie — była nie księżną Gabarin, nie kobietą, ale nokturnem, unoszącem się w powietrzu.
Bohater nasz wpatrzył się w nią — zdawało się mu, że z szezlągu podniesie ją siła tajemnicza i kołysać pocznie na powietrznéj fali.
Muzyk zakończył nokturno i uderzać zaczął smyczkiem po strunach, jakby szukał w nich tonu nowego. Księżna westchnęła, dłonią sobie z lekka po czole i oczach przesunęła i westchnęła.
— Niepospolity muzyk... — rzekł Lech.