Bohater nasz, powróciwszy z willi, czuł się jakby w upojeniu, podobném do tego, jakie lud na Rusi przypisuje ziołom, zadawanym przez czarownice. Po śniadaniu, wykwintném ale nie zbytkowném, księżna zaprządz kazała do pojazdu i powiozła go najprzód na przejażdżkę, następnie odwiozła na pensyą. Na pożegnanie włożyła mu w słuch wyrazy następujące:
— Odwiedzaj mnie pan... nie często, żebym ci nie spowszedniała; odwiedzaj mnie jednak niekiedy, jeżeli do czynienia nie będziesz miał lepszego nic...
Lech miał na ustach odpowiedź jakąś, ta atoli wydała mu się tak pospolitą, tak komplimentową, że wolał nie wypowiadać jéj. W milczeniu uścisnął drobną rączkę pięknéj pani, skłonił się jéj i wbiegł po schodach do apartamentu swego. Godzina była druga. O téj porze zazwyczaj do pracy zasiadał. Rozłożone książki wabiły go. Wabiły jednak napróżno. Ani spojrzał na nie. Począł go trapić niepokój jakiś wewnętrzny. Usiadł na kanapie — i siedzieć nie mógł; chodził po pokoju — chodzenie go wnet znudziło; zapalił papieros — nie smakował mu; stanął przed oknem, jął się w szybę palcami bębnić — i tak szczerze zabębnił, że szybę stłukł. W izbie zrobiło mu się duszno jakoś. Wyszedł na miasto i błądził bez celu, czując w sobie nieokreślone jakieś pragnienie czy chcenie, którego zadowolnić nie wiedział jak, aż, przechodząc ulicą jakąś, zoczył strzelnicę.
— Zajdę tu... — powiedział sobie.
Wszedł, kazał sobie pistolety podać i począł do celu strzelać. Sprawiało mu to rozrywkę, któréj potrzebował. Strzelał i strzelał — chybiał, trafiał.
Strzelnicę napełniało osób kilka płci obojéj. Zrazu Lech nie zwracał na nie uwagi, mimo osobliwości, jaka mu się przedstawiała, a polegała na tém że do celu strzelały
Strona:PL Lech-Czech-Rus (Zygmunt Miłkowski, 1878).djvu/74
Ta strona została uwierzytelniona.