Strona:PL Lech-Czech-Rus (Zygmunt Miłkowski, 1878).djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.

przy jednym stole siadał... Ach! batiuszki... cóż to za zaszczyt!..
Drugi innemi trochę słowami powtarzał to samo; z pań każda, podchwytując przemówienia panów, przerabiała je na ton pochwalny do wyższéj podniesiony skali. Lecha to ogłuszyło, otumaniło — chciał się o powodzie dowiedzieć, nie dopiął jednak tego aż przy obiedzie, gdy Eustachy Onisirowicz wniósł zdrowie jego.
— Za zdrowie pana Białoorłowicza, którego księżna Natalia Radionówna zaszczyca względami swemi... Wielki to dla pana Białoorłowicza zaszczyt, nie mniejszy jednak dla nas, posiadających go w gronie naszém... Za zdrowie jego!..
Anglicy, Amerykanie i Rumuni przyłączyli się do toastu i pytali, co za przyczyna téj niespodzianéj owacyi. Moskale tłumaczyli im — opowiadali o wielkiém księżny znaczeniu i o ogromnych jéj wpływach na dworze carskim.
Nie w smak owacya ta bohaterowi naszemu poszła. Czuł się jakby skompromitowanym w obec świata; upokarzało go to; znajdował obiad za długim; jak tylko więc deser podano, wstał od stołu i, zamiast do salonu, na terasę, albo do ogrodu, poszedł na leżącą u wypływu Rodanu z jeziora wysepkę, zwaną wyspą Jana Jakóba Rousseau. Usiadł pod pomnikiem filozofa genewskiego i zdawać sobie począł sprawę z wrażeń upłynionego dnia. Wrażenia, po krótkiém jednych z drugiemi zestawieniu, zogniskowały się ostatecznie około wiadomości, zasiągniętéj na strzelnicy. Myślał, myślał, kombinował i do téj doszedł konkluzyi.
— Nie ma co... trzeba gotującemu się zamachowi przeszkodzić... Ale jak?..
Myślał znów, myślał i kombinował.
— A!.. — zawołał w końcu — Tameńko.. On się z rewolucyonistami moskiewskimi wdaje, za jego więc po-