Strona:PL Lech-Czech-Rus (Zygmunt Miłkowski, 1878).djvu/87

Ta strona została uwierzytelniona.

wiło mnie to... Nazwisko jéj obcem mi było zupełnie... Ponieważ jednak prosiła, więc poszedłem...
— Musiała o panu słyszeć... — wtrącił Lech.
— Wcale nie... Słyszała moje granie i to przez okno... Taką była cała rekomendacya... Od razu zaproponowała mi, ażebym z nią jechał... broniłem się temu... nalegała... pojechałem... Obecnie namawia mnie, ażebym się dał słyszeć w Petersburgu...
— Czemuż byś się pan namówić na to nie dał?.. — zagadnął Lech.
— Czemu?.. To trudno wytłumaczyć... Boję się... Mam poszanowanie dla samego siebie i ludzie mnie trochę szanują... boję się stracić jedno i drugie...
— A!.. cóż za skrupuły!.. — zawołał bohater nasz. Powiedz pan raczéj, że nie ufasz jeszcze sobie... Jeżelibyś jednak ufności dosyć we własne artystyczne siły nabrał, w takim razie znikła by racya obawy...
Czech włosy sobie palcami na głowie rozczesał i głowę podniósł.
— Nie rozumiesz mnie pan... Boję się nie fiasca ale cara...
— Cara?.. — powtórzył Lech ze zdziwieniem.
— A nuż by mi order dał!..
Lech na to ramionami ścisnął i z wyrazem przyjaźni w oczy artyście spojrzał.
Czech wstał, zabierając się do odejścia.
— Dokąd to pan?..
— Z powrotem... — była artysty odpowiedź.
— Pojechać moglibyśmy razem... Godzina — spojrzał na zegarek — pół do czwartéj... Jeżeli przeto zechcesz pan być moim towarzyszem, to... najmiléj mi będzie...