Strona:PL Lech-Czech-Rus (Zygmunt Miłkowski, 1878).djvu/93

Ta strona została uwierzytelniona.

fundamentalne przeznaczenie było i jest opartém na obowiązku służby publicznéj. Jakże bo miał nie zapomnieć o tém, patrząc w cudne oczy księżny!
Obowiązanym był względem niéj do wdzięczności za wolność.
Tamto jednak zbladło, w obec dobrodziejstw, jakiemi go na wycieczce obsypywała.
Kto ją na góry wyprowadzał? — on. Kto ją na stokach podtrzymywał? — on. Komu się powierzała na mostach drżących, zawieszonych nad przepaściami, na dnie których kłębiły się grzmotowy szum wydające potoki? — jemu. Towarzyszył jéj, chodził za nią, nosił ją, — był z nią sam na sam przez dni sam nie wiedział ile; zgubił czasu rachunek; gdyby jednak to po górach błądzenie i po szaletach wypoczywanie wynosiło rok cały, to rok byłby mu się wydał chwilką.
I nie sprawiła mu przykrości żadnéj, najmniejszéj, z wyjątkiem jednéj, niewytłumaczonéj, dziwnéj, strasznéj.
Było to w grocie bluszczami zasnutéj i fartuchem wodospadu osłoniętéj. Dostali się tam po stromych w skale kutych schódkach, po chwiejnym mostku i wązkiéj drabinie, mając pod nogami przepaść głęboką. Usiedli jedno obok drugiego. Wodospad szumiał, listki bluszczu szeptaną wiodły rozmowę, przez kryształową zasłonę wodną widzieć się dawało słońce owalne. Znajdowali się sami. Ona mu rękę na dłoni położyła; on, po wahaniu się chwilowém, nieśmiało, z błagalnem w sercu uczuciem, kibić otoczył ramieniem jéj, i do piersi przycisnął, i w oczy jéj spojrzał — i wnet puścił. Kiedy on jéj w oczy spojrzał; ona spojrzała w oczy jemu.
Co też to za spojrzenie było!..
Powiadają, jakoby Meduza wzrokiem zabijała Księżna nie zabijała Lecha, lecz go wzrokiem niby sztyletem prze-