Strona:PL Lech-Czech-Rus (Zygmunt Miłkowski, 1878).djvu/95

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy nie chora?.. — zapytał Lech z niepokojem troskliwym.
— Nie przyjmuje... — była powtórna służącego odpowiedź.
Nie pozostawało nic innego, tylko wracać. Lech atoli nie czuł się w siłach odejść od progu księżny, nie wiedząc o stanie jéj zdrowia.
— Ha!... — rzekł do siebie — trzeba chyba Lackiemu granie przerwać... Jednakowo należy się mu rewizyta z mojéj strony...
Poszedł do zajmowanego przez artystę pawilonu, zapukał, zawołano ze środka „entrez!“, wszedł i zastał Czecha, stojącego przed pulpitem ze skrzypcami i smyczkiem w ręku.
— A! panie mój!.. — zawołał ten ostatni, ujrzawszy gościa.
Powitali się uściskiem dłoni.
— Co to księżnéj?.. — zapytał Lech obcessowie.
— Co?.. o niczém nie wiem...
— Chora?..
— Nie widziałem jéj dziś... Wczoraj jedliśmy razem obiad... nie przyznawała się nietylko do choroby, ale nawet do znużenia... Przy śniadaniu będę wiedział...
— Bądź-że łaskaw — podchwycił Lech — donieś mi natychmiast przez umyślnego, którego za swoim powrotem przyszlę tu z miasta...
— Na co umyślnego przysyłać!.. ja sam do pana pójdę...
— Zobowiążesz mnie niewymownie...
— I bez tego zamierzałem odwiedzić dziś pana... Mam z panem do pomówienia...
— Czekać więc będę między pierwszą a drugą...