Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/100

Ta strona została przepisana.

— Ogół? Mam dość tego ogółu. Nie pójdę.
— Pójdziesz, albo cię zgniotę. Raut — aut!
I sylf podniósł groźnie kułak.
Biedna purchawka, ujrzawszy ten symbol zależności, a głównie dotknięta szorstkim tonem, który nagle z pod ogólnych ciepłostek jej grzecznego opiekuna zionął, jakoby z piwnicy, gdzie się nagromadzone dobro ogólne przechowuje, biedna purchawka upadła na duchu i szepnęła z poddaniem:
— To już niech będzie... ten raut.
Fertig! — zawołał zwycięzca. Avancez! Saluez vos patrons!... Idziemy.

V.

Wieczorem, w godzinach rautowych przyjęć, wszechmożny rozprowadzacz kleksów szedł z purchawką i pilnie baczył, żeby jej, teraz już jako dobro ogólne, nie przejechano lub nie zakleksowano błotem. Gdy obzierała się, czy gdzie nie zoczy sadowników, ku którym po trosze było jej tęskno, tłómaczył, że w mieście ich niema, a jeżeli są, to chodzą jak sami dziedzice, albo i lepiej.
— Dlaczego? — spytała. — Czy tu tak dużo owoców?... Nigdzie ich nie widzę.
— Dziecko! Owoców nie widzisz, bo wszystkie