melonów czy wiesz, jako nazywają Familiensterna?... Me‑lo‑no‑ma‑nem!
— Dziwne — rzekła purchawka.
— Jakto dziwne?... Nie — rzeczywiście to jest dziwne.
Tak rozmawając, weszli w gościnne progi miłośnika melonów i trafili na chwilę, kiedy właśnie co tylko został jeden taki melon spożyty, tak, że jeszcze woń tego egzotycznego, ale od czasów wypraw krzyżowych unarodowionego owocu zalatywała i mieszała się z dogasającym wtórem do jakiejś też co tylko skończonej melodyi. Śpiewak, O md’Leon Mellone (potomek króla Ryszarda z nieprawego serca — doszeptywał na ucho gospodarz, przedstawiając go: — urodzony w Irlandyi, kształcony we Włoszech!) odśpiewał był cudną, pełną gorącego ciepła dumkę angielską o niejakim Robin‑Hood’zie, który ze swymi merrymen’ami, czyli optymistami (as they were called), tak optymistycznie i sprytnie zajmował się bandytyzmem, że zasłużył sobie na względy i uznanie samego króla Ryszarda Lwie‑Serce. Odśpiewawszy pieśń, Mellone, teraz na wszystkie strony błyskał gorsem i dziękował za brawa i różne inne oznaki rozrzewnień. Wtórzysta, ociągając się ze wstaniem od melodykonu, jedną rękę miał zajętą przebieraniem w czarnych, jak atrament, i zestroszonych, nakształt jarmużu,
Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/103
Ta strona została przepisana.