Ta strona została przepisana.
Koło godziny szóstej wieczorem, Sokrates wstał z grobu, poprawił nieco zbutwiałej chlamidy i przyszedł na wystawę sztuk pięknych.
— Pan roczny?
— Nie, wieczny — rzekł filozof, i lekko usunąwszy osłupiałego biletera, wkroczył do sali.
Przed wielkim obrazem, wystawiającym Poezyę, stał jakiś obywatel, wykrztuszał ze swego wnętrza masę plwocin i wycharkiwał ją na płótno.
— Hoti pojejs, o patriota? — spytał nieboszczyk.
— Hę?...
— Co czynisz, obywatelu?
— Co?... Wyrażam sąd o obrazie.
— Czy cię obraża?
— Juścić, że obraża.
— Epej moj... powiedz mi dlaczego?
— Bo wyobraża Poezyę.