— No... no niby tak.
— A więc wyżej nad obywatela przeciętnego wzniosła się istota prezesa, dzięki pięknej sztuce krasomówczej. Będziesz‑że ją za to opluwał?
— No, nie.
— Atoli uważaj, że mówca jest to tylko muzykant, który przez innych ułożone wygrywa kawałki. Cóż tedy gra prezes? Czem przekonywa?
— Czem?... czem?...
— Do... do...
— A, dobremi winami.
— I to, ale głównie do... wodami. A treścią tych dowodów nie może być zmyślenie, tylko realność, nie poezya, tylko nauka, nie...
— Kiedy prezes, o ile wiem, w żadnych naukach się nie babrze.
— Tak, ale w szkołach będąc, babrał się i coś niecoś ze zdań powag naukowych pamięta i te zdania cytuje, a nawet nieraz, odrzucając na stronę wymagania swej pychy prezesowskiej, bije przed nauką czołem i zakłada instytuty. Zali nie tak?
— Juścić, że co nauka, to nauka.
— A widzisz. No, ale cóż wyżej stoi nad samą nauką?
— Profesor.
Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/126
Ta strona została przepisana.