Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/129

Ta strona została przepisana.

— No... no nie.
— I będziesz miał poezyę za rzecz wysoką?
— No, nie! Zbyt wiele, panie, chcesz ode mnie. Wyższość nauki... agronomia, chemia, buchalterya... coś tego, to jeszcze... ale żeby Poezya?...
— Toż drogą rozumowania wywiedliśmy jej wyższość. Będziesz­‑że pluł i na prawa logiki?
— Logika logiką, ale żeby Poezya miała być czemś wyższem od nauki?...
— Jest. Zwrócę ci uwagę na zjawisko następujące. Każdy naukowy człowiek ma pretensyę, że poeta nie odważa gramów hipecacuanum, że nie dręczy roślin herboryzacyą, że nie śni o wymoczkach, że nie stwarza użyteczności ekonomicznych, że nie buduje kamienic i hotelów... dalej, że kieruje się »impresyjnościami«, przywidzeniami, że oddaje się marzeniom, że lekceważy sobie ustalone i uporządkowane fakty i że — to okropność — wyprzedzać śmiąc naukę, woli zajmować się tem, co jeszcze niewiadome, niezużyte i niepewne! Zali nie tak?
— A bo nieprawda?
— Dobrze, ale nie o to chodzi. Chodzi o to, że nauka, krzycząc gwałtu, iż ktoś wogóle czemś innem niż ona waży się zajmować, tem samem przyznaje swą ograniczoność i niższość wobec Poezyi, która pozostawia uczonym najspokojniej, najoddaniej i najfaktyczniej