Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/13

Ta strona została przepisana.
I.

Urodziłam się Muchą, co entomologicznie zbyt wielkiej zasługi nie stanowi, pod względem prawnym nie zabezpiecza i tę przedstawia wadliwość, że okres trwania jednostki w stosunku do niepożytości gatunku jest śmiesznie mały. Ale cóż robić? Koniec końców, urodzenie — nie nasza to wina. Z pewnością wolałabym przyjść na świat, jako gruboskórzec: jakbym stąpnęła, to ażby jękło... Skądinąd przecież i moje życie ma swoje strony dodatnie, ma chwile takiej dziwnej wdzięczności nie wiadomo komu i za co, takiego szumnego joie de vivre’u, że aż go się vivre’em przypłaca. Tak... Mucha nie doznaje trwogi, bo nie zna niebezpieczeństw. Ach, jak to przyjemnie lecieć na słodycz, na rozkosz i blask — lecieć ślepo, bez żadnego musu pamiętania, że to szkodzi, tamto rani, owo zabija... A że się ginie, no to i cóż? Użyło się, co można w krótkim żywocie! Oszczędzać się, abnegować, cnoty w sobie szczepić, czy ja wiem?... I co z tego, że ja nie zjem, przypuśćmy, tego okrucha