zabawiać się swojemi faktami. Owszem — powiada — jak najusilniej zgłębiajcie te swoje fakty, bo wy, »materealni« faktyści, tylko w ten sposób możecie dojść do poznania składających je pierwiastków duchowych, poetycznych. Jesteście jak konie wprzęgnięte w rydwan: rżycie do celów na parasangi odległych, ale musicie wlec za sobą cały sprzężaj!...
Tu Sokrates ruchem oratorskim wysunął z pod chlamidy piszczel i trzęsąc przed nosem obywatela stawami palców prawej ręki, mówił ze zbytnio żywym może jak na umarłego, patosem:
— Tak, obywatelu!... Uczony jest to mąż, który innych naucza, poeta zaś, nie chcąc mu w tem przeszkadzać, wysnuwa z siebie, tworzy to, co odczuł do głębi! Tak, obywatelu, helotes plwa na oracza, oracz pluje na rękodzielnika, rękodzielnik bluzga śliną w uczonego, uczony złorzeczy Poezyi, a Poezya miłuje wszystkich, lecz bojąc się tych plwocin ogólnych, odrywa się od ziemi i trzyma wysoko.
— A ja? Gdzież ja?... To inni w dole, w środku, w górze, a ja, obywatel?
— A ty z boku gdzieś, tam, gdzie spadają żołędzie. Ty jesteś sobie obywatel, który bez nauki i bez poezyi wybornie się obywa. Ty masz swoje dochody z pól, lasów i kamienic, a zatem jesz żołędzie, pijesz
Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/130
Ta strona została przepisana.